Archiwa blogu

Festiwalowy Kraśnik – 58/13

W latach 70. ubiegłego wieku Kraśnik należał do grupy miast festiwalowych. I choć nie gościł topowych piosenkarzy, nie można powiedzieć, że festiwal organizowany w Kraśniku był wydarzeniem niszowym.

W roku 1969 odbył się w Kraśniku Lubelskim I Festiwal Pieśni Partyzanckiej. Była to mała, kameralna impreza o zasięgu powiatowym, której celem było pielęgnowanie polskiej pieśni partyzanckiej. Na pierwszy festiwal wpłynęło 29 zgłoszeń. Laureatem został chor OSP z Księżomierzy. Rok później liczba zgłoszeń wzrosła do 50., 747 uczestników reprezentowało pięć województw.

W 1971 roku Festiwal Pieśni Partyzanckiej w Kraśniku prawie 800 wykonawców z całego kraju. Trzeci festiwal odbywał się w sali kinowej ZDK w Kraśniku Fabrycznym oraz w sali Powiatowego Domu Kultury w Kraśniku Lubelskim. Rosnąca liczba uczestników i popularność imprezy, zmobilizowały władze miasta do budowy amfiteatru. Decyzja zapadła w styczniu 1972 roku, w drugiej połowie lutego opracowano dokumentację, a 15 marca, w zapuszczonym wąwozie przy ulicy Karmelickiej rozpoczęły się prace. Na początku maja niecka amfiteatru była całkowicie przygotowana. W nowym obiekcie odbył się IV Festiwal Pieśni Partyzanckiej. Realizację tego przedsięwzięcia, w tak szybkim tempie, określano w gazetach wojewódzkich „cudem w Kraśniku”.

W roku 1973 odbył się jubileuszowy, V Festiwal Pieśni Partyzanckiej, z największą w historii, bo aż 1200, liczbą uczestników.

W roku 1974 w kraśnickim festiwalu uczestniczyło 1000 wykonawców, w tym najwięcej w historii festiwalu chórów – 51.

W roku 1975 kraśnicka impreza zmieniła nazwę na Festiwal Pieśni Walki i Pracy.

W 1976 roku po raz drugi odbył się Festiwal Pieśni Walki i Pracy, w którym wzięło udział 700 uczestników, z 17 województw.

W roku 1977 nastąpiła kolejna zmiana nazwy. Kraśnik był gospodarzem IX Festiwalu Pieśni o Ojczyźnie. Inauguracja festiwalu, połączona z manifestacją kraśniczan, odbyła się przy Pomniku Partyzanta. Festiwal odbywał się w deszczowej aurze, dlatego większość występów przeniesiono do Zakładowego Domu Kultury. W związku z przypadającym w tym samym roku jubileuszem 600-lecia istnienia miasta, odbyło się wiele imprez towarzyszących.

W roku 1979 Festiwal Pieśni o Ojczyźnie tradycyjnie odbył się w połowie lipca. Większą rangę nadała imprezie transmisja telewizyjna koncertu laureatów, co wpłynęło na duże zainteresowanie wykonawców. W kraśnickiej imprezie udział wzięło ponad 1100 osób, reprezentujących 29 województw. Dla kraśniczan impreza miała szczególny wymiar, bowiem startował w niej bardzo popularny w tym czasie zespół PARADOKS, który zdobył jedno z trzech wyróżnień i nagrodę publiczności.

W Festiwalu Pieśni o Ojczyźnie, który odbywał się w roku 1980, kraśnicki PARADOKS, podobnie jak rok wcześniej, zdobył nagrodę publiczności. Galowy koncert został zarejestrowany przez telewizję, jego fragmenty wyemitowano 22 lipca.

Po 1980 roku nastąpiła czteroletnia przerwa. Organizację festiwalu w kraśnickim amfiteatrze wznowiono w 1984 roku, imprezą pod nazwą XIII Krajowe Spotkanie z Pieśnią i Piosenką o Ojczyźnie, w której wzięło udział 550 wykonawców. Spotkanie miało odmienny charakter niż festiwale z lat 70. Przez pierwsze trzy dni prowadzono zajęcia warsztatowe, podczas których chory i zespoły brały udział we wspólnej nauce śpiewania pieśni patriotycznych i narodowych. Krajowe Spotkania z Pieśnią i Piosenką o Ojczyźnie odbyły się już w odmienionej scenerii, bowiem wykonano zadaszenie nad sceną kraśnickiego amfiteatru.

Kolejne spotkania odbyły się w dniach 7-13 lipca 1985 roku. Po zakończeniu imprezy podjęto decyzję o organizowaniu jej co dwa lata, ponownie w formie rywalizacji.

W lipcu 1986 roku w kraśnickim amfiteatrze nie śpiewano więc pieśni partyzanckich i o ojczyźnie. 13 lipca zamiast festiwalu w amfiteatrze odbył się Przegląd Strażackich Orkiestr Dętych. Jubileuszowy, a zarazem ostatni, XV Festiwal Pieśni i Piosenki o Ojczyźnie trwał w dniach 16-20 czerwca 1987 r. Gościem honorowym imprezy była Beta Kozidrak z zespołem BAJM, która dała koncert 17 czerwca.

Mirosław Sznajder

FF12

FF11

FF15

FF4

Szafa wspomnień (5) – wakacje w mieście – 56/13

W pierwszych dziesięcioleciach PRLu nie każda rodzina mogła sobie pozwolić, by wysłać dziecko na kolonie czy obóz. Dużo dzieci i nastolatków spędzało więc wakacje w mieście organizując w różny sposób czas wolny od nauki.
Największym powodzeniem cieszył się oczywiście kraśnicki basen, który w ciepłe dni był oblegany. W niedzielę na basen przychodziły całe rodziny, dlatego trudno było znaleźć wolny kawałek trawy na rozłożenie koca. Kto nie lubił basenowego zgiełku wybierał miejsca zaciszne. Zwolenników spokojnego odpoczynku na kocach w latach 60-tych kusiła „Słoneczna Polana”, która jednak na początku lat 70-tych została zagospodarowana. Zrobiono z niej w czynie partyjnym coś w rodzaju parku miejskiego, miała tam być nawet musza koncertowa, by krótko po tym cały ten obszar ogrodzić, wprowadzając zakaz przebywania, ponieważ był to teren nad ujęciem wody pitnej.
W czasach PRL popularnym miejscem wypoczynku i opalania się były dachy bloków. W ciepłe soboty i niedziele, na niektórych dachach przebywało po kilka osób. Opalano się grając w karty lub warcaby. Nikt wówczas nie myślał o dziurze ozonowej, nie słyszał o kremach z filtrami ochronnymi. Dla uzyskania ładnego efektu smarowano się kremem Nivea. W ostatnich latach temperatury są wyższe niż przed 30 laty, dlatego dziś trudno uznać przebywanie na rozgrzanym dachu, z zapachem topniejącej smoły w nosie za przyjemne. Zmotoryzowane społeczeństwo szuka wypoczynku poza miejscem zamieszkania.
W upalne dni na ulice miasta wyjeżdżała polewaczka, która silnym strumieniem wody schładzała rozgrzany asfalt. Przejazd polewaczki był ogromną frajdą dla dzieci, które wybiegały przed nią i stawały na skraju chodnika, żeby zostać polanym orzeźwiającą wodą. Po przejeździe polewaczki w powietrzu unosił się ozon i przez krótką chwilę życie stawało się przyjemniejsze.
Pomysłów na spędzanie czasu w dni pochmurne też nie brakowało. Odbywały się wycieczki do lasu lub na tzw. końskie doły, gdzie skakało się w dół, do głębokiego wyrobiska. Na końskich dołach paliło się też ogniska, gdyż było to miejsce bezpieczne. Z pobliskich pól podkradano ziemniaki, które piekło się w popiele lub na kiju.
Nie wszyscy chodzili do lasu palić ognisko i piec kartofle czy kiełbasę. Miłośnicy silniejszych wrażeń wiedzieli, gdzie z reguły umawiają się z dziewczynami starsi chłopcy. Podglądaczy dorosłego życia nie było wielu, niemniej i tacy się zdarzali.
Wieczór to była pora uczty jabłkowej. Przez lata jabłonie rosnące wzdłuż ulicy Lenina bardzo obficie owocowały. Nie były to owoce skażone spalinami, bo do lat 80-tych przez dzielnicę fabryczną częściej przejeżdżały furmanki, pozostawiające po sobie brązowe placki, niż pojazdy z silnikiem spalinowym. Ktoś wchodził na drzewo, trząsł gałęzią, reszta zbierała dojrzalsze owoce i z pełnymi kieszeniami szło się na ławkę pod blokiem, by do późnych godzin gadać, śmieć się i wygłupiać.

Mirosław Sznajder

polewaczka

Niech się święci pierwszy maja! – 10/13

Każdego roku, pod koniec kwietnia mocno ożywiały się służby komunalne. Zamiatano chodniki i uli- ce, dolne części pni drzew i krawężniki bielono wapnem. Farbą olejną pokrywano ogrodzenia, słupki i łańcuchy wokół skrzyżowań ulic oraz inne urządzenia, które wymagały odświeżenia. Wiadomo, zbliżało się, bodaj najważniejsze w roku, Święto Pracy. Często nawet mówiło się, że gdyby nie to święto, to obroślibyśmy brudem a korozja zjadła niemal wszystko.

NA SŁONECZNEJ POLANIE

Święto ludzi pracy w Kraśniku Fabrycznym – o ile nie padał deszcz – było jednym, wielkim piknikiem. Życie tego dnia skupiało się głów- nie wokół domu kultury, stadionu i restauracji „Stylowa”. Kraśniczanie lubili majowe święto. Dziś podnoszone zarzuty, że ludzi zmuszano do wyjścia tego dnia z domu, są mocno przesadzone. Z rana, odświętnie ubrani ludzie spotykali się w miejscach zbiórki swoich zakładów pracy. Była wówczas okazja do opowiadania dowcipów i do przyjacielskich pogawędek. Później był przemarsz, słuchanie przemówień, a po pochodzie już po swojsku czczono ten „wyjątkowy” dzień. 1 maja odbywało się też tak zwane otwarcie lasu. Jaki był to rodzaj otwarcia – nietrudno się domyślić. Na deskach „za kulturą” i w okolicznych krzakach, na „słonecznej polanie” lub głębiej w lesie, pełno było rozbawionych, krzykliwych grup mężczyzn.

NA LODY I PIWO

Oczywiście nie wszyscy korzystali z tego rodzaju uciech, było grono ojców, którzy poświęcali wolny czas dzieciom i żonom. Możliwości nie było zbyt wiele. W czasach PRL w Kraśniku Fabrycznym była tylko jedna lodziarnia, do której kolejka w takie dni była ogromnie długa i trzeba było dużego zaparcia, żeby się w niej ustawić. Dlatego pozostawało raczej siedzenie na ławkach przed blokami bądź „szlifowanie” ulic miasta z rodziną. Władza ludowa dbała, żeby mężczyźni dobrze bawili się tego dnia, rzucając dodatkowe dostawy, bardzo deficytowego w czasach PRL piwa. Nieopodal stadionu zajeżdżały samochody dostawcze star (później robur), z których sprzedawano specjalne dostawy piwa. Sprzedaż zaczynała się po zakończeniu pochodu. Piwo konsumowane było w okolicy punktu sprzedaży. Z reguły bardzo szybko, żeby raz jeszcze ustawić się w kolejce po złocisty napój, bowiem sprzedaż była reglamentowana. Po takim „podkładzie” jedni szli do „Stylowej” lub „Zacisza”, inni w zarośla, z reguły już z czymś mocniejszym. Okazjonalna sprzedaż towarów z samochodów obejmowała nie tylko piwo, także wędliny, głównie te najbardziej poszukiwane, jak: serdelki, kiełbasa zwyczajna czy krakowska. Nie mogło również zabraknąć deficytowych słodyczy, w tym czekolad, bombonier czy sezamków.

50 GROSZY ZA BUTELKĘ

Wokół spożywających w lesie, na przełomie lat 60. i 70., zawsze krążyli młodzi chłopcy, a najbardziej zmotywowany był Czarek, syn znanego trenera siatkówki. Zasłynął on ze swojej przedsiębiorczości. Postanowił – skoro ojciec odmówił mu kupna wymarzonego motoroweru marki Komar – sam zdobyć pieniądze, zbierając i odstawiając do punktu skupu butelki po wódce. Cena butelki przez wiele lat utrzymywała się na poziomie 50 groszy, co przy kilku tysiącach jakie trzeba było wydać na komara wymagało długiego okresu „czatowania”, kiedy pijący w krzaczkach za kulturą wyrzucą kolejną butelkę. O opakowanie szklane trzeba było niemal walczyć, bowiem chętnych na pustą butelki było w tamtym czasie wielu. Uzyskiwane w skupie 50 groszy za jedną było w tamtych czasach bardzo atrakcyjną kwotą (papierosy sport kosztowały 3,50 zł).

PORUCZNIK BOGUŚ

Inną barwną postacią na „fabrycznym” w tamtych latach był porucznik Boguś – osoba nie tyle niebezpiecz- na, co dla ówczesnych władz raczej kłopotliwa. Za swoją wytrwałość w tym co robił wart jest przypomnienia. Porucznik uaktywniał się na wiosnę, kiedy na ulicach pojawiało się i przystawało w grupach więcej osób. Prze- piwszy w „Stylowej” część pieniędzy, które zarabiał na handlu cielęciną – choć nie- którzy kwestionowali jego mięso, mówiąc, że był to ra- czej „przysmak” części naro- dów Azji – wychodził przed lokal, ośmielony kilkoma kieliszkami i wykrzykiwał: „precz z czerwoną bandą, niech żyje Armia Krajowa”. Oczywiście te jego ma- nifestacyjne, trwające wiele lat, „wystąpienia” przeciwko władzy, ta raczej lekceważyła. Porucznika Bogusia tem- perowano głównie w takie dni jak 1 maja czy niedziele, kiedy na ulicach było więcej ludzi. Przyjeżdżała po niego milicyjna „suka” i zabiera- no, niebuntującego się zbyt „manifestanta wolności”, by wywieźć kilka kilome- trów za miasto i zostawiano w lesie. Po drodze dostawał kilka pałek w tyłek. Nim pieszo wrócił, a trwało to trochę, bo był kulawy, robił się wieczór. Kiedy zapadał zmrok i kończył się pierwszomajo- wy festyn, wielu mężczyzn, idąc bardzo chwiejnym krokiem, wracało do domu. Zdarzało się, że ktoś młody w tym czasie, pod osłoną nocy, zdejmował z drzewca, umieszczonego w specjal- nym stojaku, flagę, z której można było później uszyć sobie slipy na basen. Takie to były czasy! Brakowało wielu rzeczy, od kiełbasy po ką- pielówki. Tylko jednego nie brakowało – wódki. Choć i z tym w latach 80. było też trudniej.

Mirosław Sznajder

1maja1

1maja2

1maja3